niedziela, 16 marca 2014

Z magiczną siłą się nie zadziera!

Witajcie kochani! Dzisiaj temat nieco z innej beczki, przynajmniej według mnie. Mam nadzieję, że się wam spodoba i już na wstępie zapraszam do dyskusji w komentarzach pod postem.

Już od pewnego czasu mam w zwyczaju sadzić, że świat jest energią, która wciąż krąży gdzieś wokół nas. Wszystko co robimy i każda nasze emocja odbijają się i w pewnym momencie do nas wracają. W jaki sposób? Wyjaśnię to na prostym przykładzie, który każdy z nas zna z życia codziennego, ale być może jeszcze tego nie zauważył. Chodzi o nasza nastawienie. Wchodząc pomiędzy grupę ludzi z wielkim uśmiechem od ucha do ucha i dobrym nastawieniem jesteśmy odbierani zupełnie inaczej, bo lepiej niż smęcąc i okazując kompletny brak zainteresowania resztą otoczenia. Dlaczego tak się dzieję? Ponieważ ludzie nie chcą słuchać o problemach i mając do wyboru swobodną rozmowę z kimś wesołym albo czyjeś wysłuchiwanie żalów to naturalnie wybierzemy tę pierwszą opcję.
Ciągnąc dalej temat naszego oddziaływania na innych proponuję mały eksperyment. Zaplanujcie sobie dwa dni, pierwszego starajcie się promieniować pozytywną energią. Mam tu na myśli zwykły uśmiech, którym tak po prostu obdarujecie swoich znajomych, podczas rozmowy spróbujcie utrzymać drugą osobę w przeświadczeniu, że bardzo interesuje was to, co ma do powiedzenia. Bądźcie dokładnie tacy, jacy chcielibyście by byli dla was inni. Drugiego przyjmijcie całkowicie przeciwną postawę. Zdystansujcie się i sprawcie wrażenie oderwanych od rzeczywistości. Gwarantuję, że po sprawdzeniu tego sposobu od razu zrozumiecie co mam na myśli.
Działać możemy nie tylko na innych ludzi, ale również na przedmioty, a nawet więcej! Ja to nazywam tytułową magiczną siłą. Jeśli pragniemy czegoś naprawdę mocno i szczerze poprosimy o to, magiczną siłę, to ona spełni naszą prośbę. (Tak działa też sekret) Sama już nie raz pobiłam z nią układy jednak jest haczyk...  Z tą siłą się nie zadziera! Ostatnio w zamian za pewną przysługę obiecałam jej coś i niestety nie spełniłam swojej obietnicy. Siła mnie ukarała i pomimo, że stworzyła dla mnie idealną okazję w rezultacie wszystko okazało się totalną klapą. Wiem trudne do zrozumienia, ale wolałam nie wtajemniczać was w szczegóły.
Podsumowując działamy na świat tak samo jak on działa na nas i chociaż sama do końca nie wiem jeszcze jak to działa, to wierzę w to magiczne oddziaływanie.
A teraz zapraszam do komentowania i wyrażania swojej opinii w tym temacie.
Pozdrawiam Aniciux :)

niedziela, 2 marca 2014

Ready, Set, GO! It's time to run..

 "Ready, set, go! It's time to run... " - tak o to w rytm piosenki TH zaczynamy weekendowy maraton z bieganiem.

Na dworze robi się coraz cieplej więc można śmiało wychodzić z domów i zamiast przy komputerze spędzać czas na świeżym powietrzu.Bardzo szczęśliwie na Facebooku - czyli teraźniejszym naturalnym siedlisku nastolatków pojawiła się nowa moda na tak zwane "wyzwania biegowe"

Na czym polega takie wyzwanie? Już wyjaśniam. Otóż osoba, która otrzymała takiego challenge'a w przeciągu 48h, no ewentualnie 72h, musi stawić czoła od 5 do 10 kilometrowej trasie, którą postara się przebiec, bo wiadomo, że może ktoś nie dać rady przez np. złą kondycję, przy okazji nagrywając filmik. na którym zaprezentujemy jak to wyciskamy z siebie siódme poty w biegu. Jeśli nie podejmiemy się takiego wyzwania stawiamy osobie, która rzuciła nam wyzwanie banany, Kubusie, żelki, lody z maka, piwko, 3bita, płatki fitness od wyboru do koloru, jeśli jesteśmy koksy i damy radę sami otrzymamy ten zaszczyt i możemy wskazać osobę, która również ma spróbować swoich sił w takim biegu.

Pomysł jak najbardziej na tak! W końcu zamiast żerować w domu na kanapach przed telewizorem z laptopem na kolanach i komórką w ręce powracamy do uprawiania sportu. Czyżby był to dla naszej polskiej młodzieży krok w stronę poprawienia ogólnej kondycji i zdrowia?

A wy spędzacie swój weekend aktywnie czy raczej wcielacie się w rolę leniwca pospolitego i tworzycie udany związek z kanapą?
 Zdecydowalibyście się na podjęcie takiego wyzwania?
Czekam na wasze odpowiedzi.

Pozdrawiam wszystkich czytelników!      

wtorek, 25 lutego 2014

Czego nie robi się dla przyjaciół?

Hej miśki, co u was? Dzisiaj przyjemny temat, albowiem chcę się pochwalić jaką jestem wspaniałą przyjaciółką i jak to samodzielnie ( no, prawie samodzielnie) zorganizowałam urodzinowe przyjęcie niespodziankę dla moich dwóch najbliższych przyjaciół!

Znam ich odkąd pamiętam i zawsze wspólnie we trójkę obmyślaliśmy co można by przygotować w ramach urodzinowego prezentu dla reszty naszej paczki,tym razem nadeszła jednak pora by to dla nich ktoś coś przygotował.

Pomysł mógł być tylko jeden - przyjęcie niespodzianka! Jeszcze nigdy nie szykowaliśmy dla nikogo niczego podobnego, dlatego efekt zaskoczenia był murowany. Nie było większych problemów jeśli chodzi o miejsce ponieważ nasza znajoma ma swoją "piwnicę" dostosowaną do urządzania tego typu imprez. Następnym krokiem było stworzenie listy gości tak by nie było ich też zbyt dużo, ale żeby pojawili się najbliżsi znajomi obydwu bliźniaków oraz zapewnienie przekąsek i napojów. Dla chcącego nic trudnego!

Kiedy udało mi się dopiąć na ostatni guzik wszystkie wypisane wyżej punkty, zostało mi tylko stworzenie spółki konspiracyjnej z matką solenizantów, bo ona kupiła nam tort ;) i z przyjaciółmi, którzy mieli przyjść trochę szybciej i przygotować wszystko przed przybyciem bliźniaków.

Swoją drogą sprowadzenie ich na tą imprezę wcale nie było łatwe ponieważ oni w ogólne nie chcieli nigdzie iść! Całe szczęście po moim przekonującym wykładzie w końcu, chociaż chcieli mnie za to zabić, dotarli na własne urodziny.

Cała zabawa okazała się niezwykle udana. Bawiliśmy się pół nocy i godnie celebrowaliśmy 17 już urodziny naszych przyjaciół.

I czy to właśnie nie jest w przyjaźni piękne? To ile wkładu i wysiłku jesteśmy w stanie włożyć w sprawienie naszym przyjaciołom przyjemności. A co wy byście zrobili dla swoich best friendów? Czekam na wasze odpowiedzi. 

Pozdrawiam Aniciux!

niedziela, 2 lutego 2014

Pain of Love

Ból miłości to ten, który boli najbardziej, ten który jest głębszy niż ocean i z którym najtrudniej sobie poradzić, o czym sama doskonale się przekonałam.

Chociaż w pierwotnych planach ten wpis miał być zupełnie inny, bo o szczęściu, które ogarnęło mnie kiedy w końcu dogadałam się z chłopakiem, na którym szalenie mi zależało, teraz piszę go ze łzami w oczach, bo to wszystko skończyło się zanim znowu zdążyliśmy zacząć.

"Chodzi o nas, teraz widzę że to nie ma prawa wyjść. Nie chciałem mówić o tym w ten sposób, zostańmy przyjaciółmi... " 

Dwa zdania, które pomimo, że się z nimi zgadzam swoje zdziałały. Dlaczego, nawet jeśli sama doskonale zdaję sobie sprawę, że wcześniej czy później któreś znowu dostałoby kosza, siedzę i wyżalam się na blogu nie mogąc inaczej tego przetrawić? Nikt z nas nie lubi czuć się odrzucony, i to sprawia, że ból miłości uderza w nas jak młot. A przecież wszystko czego w życiu pragniemy to trochę miłości...

* * *
Dzisiaj trochę smutno, ale co na to poradzić. Mam nadzieję, że już niedługo będziecie mieli okazję poczytać o czymś innym niż miłostkach głupiej dziewczyny z liceum. Jednak wszystkich, którzy kiedykolwiek mieli styczność z tym samym rodzajem bólu zachęcam do komentowania i podzielenia się swoją historią. 

Życzę dobrej nocy i udanych ferii, dla tych, którzy jak mają je tak jak i ja :)

What about Love?

Dziewczyny, która z nas nie lubi kiedy uganiają się za nią chłopcy? W końcu wszystkie pragniemy być kochane i doceniane, ale co się dzieję kiedy to czego pragniemy okazuje się być nie takie, jak byśmy się tego spotykali? Sama niedawno przeżyłam podobną sytuacje...
Zaczynając liceum poznałam wielu nowych ludzi, nowa klasa i w ogóle. Nikogo pewnie nie zdziwi jeśli powiem, że moim adoratorem okazał się być kolega z klasy. Na początku wszystko było dobrze. Siedzieliśmy razem w ławce, wygłupialiśmy się. Z czasem zaczęliśmy niewinnie flirtować. Znajomi w klasie robili nawet zakłady czy okażemy się pierwszą parką w klasie i chyba można powiedzie, że mieli rację, bo rzeczywiście później zaczęliśmy ze sobą chodzić. Wszystko wydaję się być idealne, a gdzie jest haczyk? O chłopaku nie można było powiedzieć, że jest mega przystojny wręcz przeciwnie, puszysty z głupią fryzurą. Byłam skłonna przymknąć na to oko, bo w końcu najważniejszy jest charakter, no nie? A on był jednym z tych chłopaków, którzy patrząc tylko i wyłącznie na charakter są perfekcyjni. Pierwsza "randka" była niesamowita. Chłopak naprawdę się postarał. Zabrał mnie na romantyczny spacer po nocnym mieście. W tamtej chwili byłam najszczęśliwszą osobą na świecie, ale bajka skończyła się gdy tylko pożegnałam go pod drzwiami swojego domu. Dopiero wtedy dotarły do mnie myśli, że to nie ma sensu, bo ja wcale nie chcę z nim chodzić! Nie mogłam przestać o tym myśleć. Sytuacja robiła się coraz gorsza, kiedy on przychodził do mnie w każdą przerwę 
( w międzyczasie zmieniłam klasę), a ja miałam go totalnie dość. Nie umiałam powiedzieć mu, że nic z tego nie będzie. Ciągnęłam to przez kilka miesięcy po prostu się nim bawiąc, bo on zaangażował się dość konkretnie, a ja traktowałam go podle. Z perspektywy czasu bardzo tego żałuję, ale liczyłam, że przez to sam zrozumie, że nie chcę z nim chodzić. Nie zauważyłam, że i mi zaczyna coraz bardziej na nim zależeć. Nie odtrącałam go, bo nie chciałam go zranić.  Dokładnie tydzień temu swoją głupotą doprowadziłam do naszej pierwszej kłótni i naszego "zerwania" ( w cudzysłowie, ponieważ nigdy nie rozmawialiśmy o tym, żeby by razem, samo tak wyszło) i wyznałam mu prawdę.
Od tamtej pory chłopak ignoruje mnie na korytarzu i udaje, że mnie nie zna i, o ironio, strasznie mi to przeszkadza, bo ja chcę by było jak dawniej! Brakuje mi go. 
Czy to nie zabawne, że doceniamy to co mieliśmy dopiero kiedy to stracimy? 
Za bardzo przyzwyczajamy się, do obecności tego nawet niezbyt lubianego aspektu, że kiedy zaczyna go brakować chcemy go coraz bardziej i bardziej.
A czym jest miłość? Według mnie z miłością mamy do czynienia kiedy martwimy się o drugą osobę bardziej niż o nas samych, przy czym nie idealizując tej osoby. Jeśli nawet nie patrząc przez tak zwane różowe okulary nadal jesteśmy w stanie zrobić dla tej osoby wszystko, to wtedy możemy mówić o miłości.
A czym dla was jest miłość? Czy macie kogoś na oku, a boicie się zagadać? A może to do was ktoś czuje sympatię? Zapraszam do dyskusji w komentarzach.

wtorek, 28 stycznia 2014

I połowa z "dyńki"

Pierwsze pół rocze za nami, więc pora na krótkie podsumowanie. Na początek przypomnę fakt, że jest to mój pierwszy rok w liceum, a jako, że nie chodziłam do normalnego gimnazjum tylko prywatnego przeskok był dość duży. Czy bałam się przejścia z małej, kameralnej placówki, w której wszyscy dobrze cię znali do liceum, gdzie jesteś tylko jednym z wielu uczniów? Jak cholera! W końcu nie byłam do czegoś takiego przyzwyczajona. Starałam się jednak tym nie przejmować i na spokojnie przeżyć ten jakże trudny dla mnie okres. Cała sytuacja nie byłaby aż taka zła gdyby nie fakt, że w swojej wymarzonej klasie nie miałam żadnego znajomego. To naprawdę było dla mnie nie małe wyzwanie, bo duszą towarzystwa to mnie nazwać nie można.
Jak się jednak, na szczęście, okazało nie taki diabeł straszny jakim go malują. Klasa okazała się w porządku, a i zestaw nauczycieli jaki nam się trafił był do przyjęcia. Poznałam dziewczynę, która dosłownie jest taka jak ja i bardzo się z nią zżyłam, nie mówiąc już o chłopaku, dla którego teraz dosłownie tracę głowę. Wbrew moim obawą wcale nie pozostałam anonimowa, bo rozpoznaje mnie duża część społeczności ze szkolnego korytarza.
Nie wszystko jednak było takie kolorowe, jak to opisałam w akapicie wyżej. W pewnym momencie musiałam wybrać pomiędzy rozrywkową klasą, a nauką. Dlaczego? Po prostu doszło do sytuacji, w której któryś raz z rzędu dostałam buta z przedmiotu rozszerzonego, a wciąż rozwalająca lekcje klasa nie pomagała mi w poprawieniu złych ocen. Wielu pewnie powiedziałoby, że kilka złych ocen to jeszcze nic złego. Zgadzam się, jednak zdążyłam na tyle poznać samą siebie by wiedzieć, że jeśli chcę się czegoś nauczyć muszę stamtąd uciekać. Zmieniłam klasę i zaczęłam wszystko od nowa, ale ze starymi obawami. ( Gdyby były wątpliwości, profil, który wybrałam ma w naszym liceum dwie klasy).
Teraz kiedy zaliczyłam swój pierwszy semestr w nowej szkole mogę jedynie powiedzieć, że jestem z siebie jak najbardziej zadowolona. Nie żałuję decyzji o zmianie klasy i lubię chodzić do szkoły co już jest sporym sukcesem. Oczywiście są rzeczy, które można było zrobić lepiej, nie jestem przecież idealna, ale w końcu z pełnym zadowolenia uśmiechem mogę pochwalić się średnią 4.0 i życzyć wszystkim ( co już je mają) miłych ferii!
A wy co macie do powiedzenia o tym półroczu?

wtorek, 14 stycznia 2014

Na dobry początek

Razem z pierwszym postem witam wszystkich, którzy szczęśliwym (dla mnie) trafem odnaleźli tego bloga i jeszcze mieli ochotę go poczytać. Jak zapewne każdy początkujący blogger mam straszną tremę. W końcu to mój pierwszy post, co się więc dziwić, że trochę się denerwuję. Nie ma co się jednak użalać nad sobą tylko lepiej wziąć się od razu do roboty.

Czym jest ten blog? Dla mnie będzie on pewnego rodzaju odskocznią od szarej i nudnej szkolnej rzeczywistości. Miejscem, w którym będę mogła podzielić się z kimś swoimi przemyśleniami czy opiniami na dany temat. W przyszłości chciałabym też opublikować na nim swoje opowiadanie, ale to dopiero w dalekiej przyszłości. Tymczasem dla was może być on inspiracją do własnych przemyśleń, albo po prostu czymś do poczytania.

Mam nadzieję, że spodoba się wam to, co dla was przygotowałam i że nie będzie to jedynie krótka i mało owocna przygoda.

Ann